8 grudnia 2016

Księgarnie niezależne – wielkie nadzieje, marne szanse



Gdzie kupujesz książki? A jak robiłeś to piętnaście lat temu?

Z roku na rok liczba księgarń maleje w zastraszającym tempie. Według Biblioteki Analiz (firmy założonej przez Łukasza Gołębiewskiego, tworzącej dwutygodnik o rynku wydawniczo-księgarskim) w latach 1999-2012 ich ilość zmalała o ponad 20%. Wszyscy przygotowują się na czarny scenariusz, w którym na rynku książki znajduje się jedynie Empik, Matras i Dedalus.



W latach 80. XX w. księgarnie niezależne działały głównie dzięki polityce komisowej – systemowi sprzedaży konsygnacyjnej. Książki, będące wciąż własnością wydawnictw, trafiały do księgarń. Te ostatnie płaciły za towar po jego sprzedaży. System ten po paru latach okazał się niesprawny, ponieważ do wydawców wracały nie pieniądze, a niesprzedane egzemplarze. Jak wiadomo, sprzedaż w małych księgarniach jest nie do przewidzenia, dlatego też zaczęto wystawiać faktury z odroczonym czasem zwrotu pieniędzy. Dodatkowo wydawnictwa zapewniały prawo zwrotu części zakupionych książek, tak, aby nie obarczać zanadto księgarń.

CZYJA WINA?


Mimo wielu prób pomocy, kondycja polskiego księgarstwa niezależnego od kilkunastu lat stale się pogarsza. Jest to związane z powstawaniem alternatywnych punktów sprzedaży (stacje paliw, kioski, hipermarkety) – oczywiście – ale nie tylko. Problemy pojawiły się wraz ze zmianami nawyków zakupowych (kupowanie książek pod wpływem impulsu) i wzrostem udziału księgarń internetowych w rynku (duża różnorodność tytułów, rabaty, oszczędność czasu i dostawa praktycznie pod drzwi). Są to tylko niektóre z wielu mniejszych i większych przyczyn. Wydawnictwa uskarżają się na pogorszenie sytuacji przez tzw. darmowy podręcznik dla uczniów szkół podstawowych, jednak według mnie jest to tylko robienie z siebie kozłów ofiarnych. Byli oni przecież pierwszymi do kręcenia w tym fachu tylko dla większego zarobku – zmieniali podręczniki co rok pod pretekstem poprawienia błędów, a w rzeczywistości dodając jedynie trzy linijki tekstu i jedno zdjęcie. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Według mnie winny jest przede wszystkim Internet i zmiana świadomości – ludzie po pracy spędzają czas w domu, a także w tzw. trzecim miejscu – socjalnej przestrzeni. W Polsce trzecim miejscem jest... centrum handlowe, a tam królują wielkie księgarnie sieciowe, które często kształtują rynek i kreują listę bestsellerów. Większa powierzchnia, większa oferta, tańsze ceny i sklepy co pięćdziesiąt metrów są pokusą dla wielu, wręcz nieświadomych, konsumentów. Nie pozostawia to raczej szans księgarniom niezależnym.


Z DRUGIEJ STRONY...


Zmieńmy na moment punkt widzenia. Należy zastanowić się, dlaczego kupujących nie przyciąga już prawie nic do księgarń “jedynych w swoim rodzaju” – rodzinnych i z tradycją. Czy winna jest tylko konkurencja? Księgarnie małe znajdują się na straconej pozycji także przez to jakie są. Nie da się z tym zbyt wiele zrobić. Książka w takich miejscach jest droższa, nie tylko ze względu na koszty wynajmu i wypłaty dla pracowników, ale głównie dlatego, że wydawcy ustalają wyższe ceny egzemplarzy w porównaniu z tymi oferowanymi sieciom księgarskim. Nie należy pastwić się tu nad wydawcami – sieci mają większy obrót, a więc sprzedaż danego tytułu jest tam pewniejsza. W księgarenkach znajduje się mniejszy asortyment, a do tego upchany na półkach tak, że widoczne są tylko grzbiety. Przez to odwiedzającym niewygodnie przegląda się tytuły. Czasem trzeba też przeciskać się między regałami. Promocja umiera w męczarniach – na małej powierzchni lokalowej nie da się zorganizować spotkań z autorem, a nawet postawić banerów.

Wchodzimy do takiej małej księgarni, modląc się, aby w środku nie znajdowało się pięć innych osób blokujących przejście. Podchodzimy do regału i zaczynamy ćwiczenia szyi. Raz trzeba zgiąć się w lewo, raz w prawo. Tutaj większość osób krzyczy „Ale przecież księgarz może nam to ułatwić! Polecić coś!”. Niespodzianka – wbrew pozorom ludzie nie lubią być obsługiwani, zwłaszcza ci ze słabym wykształceniem. Mają mniejsze rozeznanie w autorach, więc boją się konfrontacji z kimś, kto może na nich krzywo spojrzeć, no bo jak to... nie zna pan tego uhonorowanego nagrodą australijskiego pisarza???

NA RATUNEK


Istnieje na szczęście parę sposobów, dzięki którym możliwe jest zwiększenie zainteresowania miejscem, a także poprawienie jego obrotów. Jednym z nich jest wprowadzenie dodatkowego asortymentu, takiego jak płyty CD, gry, artykuły papiernicze itp. Przychodząc po długopis i papeterię, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że odwiedzający kupi również książkę. Należy jednak zachować odpowiednie proporcje między książkami a innymi artykułami – widać to na przykładzie Empiku, który przez ponad rok wyglądał bardziej jak Ikea. Poza tym ten pomysł akurat nie udał się przez przesadę – większość kubków i figurek nie sprzedała się po cenie wyjściowej i trzeba było opychać je po cenie dużo niższej, wahającej się między 10 a nawet 60% rabatu.

Innym wyjściem jest sprzedawanie książek z konkretnej dziedziny, jednak w epoce szeroko dostępnego Internetu jedynym rodzajem, który utrzymuje się na rynku jest księgarnia książki dziecięcej. Najczęściej są one traktowane przez matki jako wcześniej wspomniane trzecie miejsce, gdzie znajdują się nie tylko bajki dla dzieci i poradniki, ale także książki kucharskie i zabawki.

Przede wszystkim jednak ważna jest promocja. Oprócz oczywistości takich jak karty stałego klienta i rabaty, najważniejszym elementem, o którym każdy zapomina, są WITRYNY. Można tam umieścić najciekawsze książki, zaprosić do środka, pokazać siebie, stworzyć klimat i zapewnić, że w środku nie czekają na klienta hydry lub trolle, chcące połknąć kogoś w całości. Stworzenie zadbanej witryny nie kosztuje dużo, a może naprawdę zmienić podejście przechodniów do księgarni.

PRZYSZŁOŚĆ


Aktualnie mówi się, że do łask wrócić ma wspomniany wcześniej komis, który jest idealny dla detalisty. Jednak... czy jest jeszcze co ratować? Dobrze przecież wiadomo, że trudno jest zmienić przekonania i przyzwyczajenia, a sklepy takie jak Empik i tym podobne wbiły się w świadomość konsumenta tak bardzo, że detalistom ciężko będzie wypłynąć na powierzchnię ze swoją ofertą.


W trakcie pisania tekstu posiłkowałam się Raportami Łukasza Gołębiewskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz